sobota, 24 stycznia 2015

Twenty five "I co było dalej?"

  Cieszyłam się jak dziecko na myśl o wakacjach. Z uśmiechem odebrałam świadectwo i resztę dnia spędziłyśmy z Angelą na wspominaniu wspólnych chwil. Czekałyśmy na ten dzień z niecierpliwością. Chłopaki mają zagrać swój pierwszy koncert. Jednak Dyrektorka nie wyraziła zgody, aby grali w szkole. Carl załatwił lokal w mieście. Większość znajomych pojechała autobusami. Razem z Angelą zabrałyśmy się samochodem Louisa, który niedawno zrobił prawo jazdy.
- Dziewczyny! Ile można na was czekać? - warknął Lou kiedy tylko nas zobaczył. Stał oparty o samochód i nerwowo podrzucał kluczami.
- Też cię kochamy - odparła Angela. - Wyglądasz świetnie.
- Wy też niczego sobie - uśmiechnął się. Jedno zdanie wystarczyło żeby poprawić mu humor.
- Niczego sobie? Mógłbyś się bardziej postarać - powiedziałam, otwierając drzwi od strony pasażera.
- Nie mógłbym. Collarge by mnie zabił - mruknął, zajmując miejsce za kierownicą.
- Oj nie przesadzaj - zaśmiałam się.
- Nie przesadzam - powiedział Lou całkiem poważny. Włożył kluczyk do stacyjki i z cichym pomrukiem silnik obudził się do życia. Kiedy wyjechał za teren ośrodka włączył radio. Widziałam jak jego ramiona całkowicie się odprężyły.
- Jeśli przez was się spóźnię na p i e r w s z y koncert - powiedział z naciskiem - to ... to nie wiem co zrobię.
- Nie denerwuj się - poradziła Angela.
- Jasne - mruknął. Na szybie pojawiły się pierwsze krople deszczu. - Świetnie. Jeszcze tego brakowało.
Jechaliśmy w ciszy, kiedy w radiu zapowiedzieli koncert chłopaków.
- Udało się! - krzyknęła Angie. - Audycja na żywo. Będziecie w radiu.
Zaczęliśmy cieszyć się i przekrzykiwać siebie nawzajem. W ostatniej chwili zauważyłam zwierze  na drodze.
- Uważaj! - wrzasnęłam jednocześnie z Angelą. Lou machał kierownicą na wszystkie strony. Kiedy udało mu się zapanować nad samochodem, odetchnęliśmy z ulgą. Spojrzeliśmy na siebie przerażonym wzrokiem.
- Wszystko w porządku? - odezwał się Lou.
- Tak - mruknęłam, pocierając obolałe ramie.
- Co to było? - zapytała Angela drżącym głosem.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziałam. Louis wysiadł z samochodu i przeszedł kilka kroków dalej. Obejrzał samochód. Wzruszył ramionami po czym wsiadł do środka.
- Jedziemy? - zapytał.
- A nie trzeba gdzieś tego zgłosić?
- Angie, nic się nie stało. - Odpalił silnik i wyjechał na drogę.
- Dobrze, że nikt nie jechał - powiedziałam.
 
***

  Tańczyłam pod sceną i piszczałam jak głupiutka nastolatka na koncercie swoich idoli. Wszyscy się świetnie bawili. Coś czuję, że chłopaki zrobią karierę.
Do mikrofonu podszedł Nathaniel.
- Mógłbym prosić o ciszę? - zaczął. - Dziękuję wszystkim za przybycie to dla nas bardzo ważne. Jednak na sali znajduje się osoba bez której nie bylibyśmy zespołem. Angela, mogłabyś? - spytał. Wyciągnął ją na scenę. Szepnął jej coś na ucho i podał mikrofon.
- Dobry wieczór. - W głośnikach odbił się jej delikatny głos. -  Jestem Angela Morris. Jak pewnie niektórzy wiedzą, jeszcze kilka miesięcy temu byłam niewidoma. Przeszłam mnóstwo operacji i w końcu się udało. Z tego miejsca chciałabym podziękować wszystkim ludziom, którzy wspomogli mnie w trudnych chwilach. Dziękuje całym sercem. - Angela oddała mikrofon Carlowi, który objął ją jednym ramieniem i powiedział
- Zebrane fundusze z dzisiejszego koncertu przekażemy potrzebującym.
Rozległy się brawa. Przecisnęłam się przez tłum i zaszłam na tył sceny. W tym momencie Angela stanęła obok Louis'a. Carl podał mi mikrofon i z bijący sercem wyszłam na scenę, stając obok Nate'a. Jena usiadła na stołku, stawiając przed sobą kontrabas. Carl spojrzał na nas z nad klawiszy. Kiwnęliśmy do siebie głową
- Say something, I'm giving up on you
I'll be the one, if you want me to
Anywhere, I would've followed you
Say something, I'm giving up on you
- zaczęła śpiewać Angie, a reszta robiła z chórek. Nathaniel wybijał się po Angeli. Wszystko szło tak jak na próbach.W którymś momencie dołączył do nas Simon...
- I co było dalej? - zapytał dziecięcy głosik.
- Skończyliśmy śpiewać piosenkę. Wszystko ucichło. Pamiętam to doskonale. Dostaliśmy owacje na stojąco - otarłam spływającą łzę. Poczułam silne ramię obejmujące moje pulchne ciało.
- Wasza mama zawsze się przy tym wzrusza - szepnął. Odwróciłam głowę i pocałowałam Nathaniela w usta.
- Och, mamoo! - krzyknęła dwójka dzieci siedząca przed nami na dywanie. - Nie przy dzieciach!
Uśmiechnęłam się szeroko.
- Ten tutaj się nie sprzeciwia - wskazałam na okrągły brzuszek. Nate czule pogłaskał nasze nienarodzone maleństwo.
- Dobrze - klasnął w dłonie. - Connor, Carolinne... idziemy do łóżka. Bez żadnych sprzeciwów - zagroził palcem. - Bo te paluszki wiecie co potrafią? Gili, gili - powoli zbliżył się do nich. Dzieci ze śmiechem pobiegły po schodach na górę.
- Zaraz wracam, kochanie - powiedział Nate i cmoknął mnie w policzek. Uśmiechnęłam się przekładając kartkę w albumie. Zdjęcie przedstawiało naszą siódemkę po koncercie. Na kolejnym widniała ślubna fotografia. Moja i Nathaniela. Przerzuciłam kartkę. Dwójka naszych brzdąców. Sześcioletnia Carolinne i starszy o dwa lata Connor.
Raptownie złapałam się za brzuch, czując skurcz w dole. Spojrzałam na fotel, w którym siedziałam. Mokry.
- Nathaniel! - krzyknęłam. - Mały Collarge pcha się na świat!

-



Witam Was serdecznie :)
Przepraszam za nieobecność.
Długo mi zajęło napisanie tego rozdziału. Nie potrafiłam pisać z myślą, że to już koniec. Po dwóch latach żegnam się z moim bohaterami :c
Smutno mi, ale tak trzeba. Kiedyś musiało to nastąpić.

Na koniec dziękuję Wam, że czytaliście i komentowaliście. 
Z uśmiechem wspominam Wasze miłe słowa.
Jeszcze raz dziękuję ;*

Miło było jeśli każdy kto przeczytał skomentował ten rozdział :)

Pozdrawiam - Normalna ;*