czwartek, 30 stycznia 2014

Ojojoj :c psieplasam

Nie wiem czy uda mi się napisać rozdział na sobotę. Czasu mam dużo, ale brak weny i brak motywacji :c Wiem co napisać, mam plan, ale muszę to złożyć w całość. 

sobota, 25 stycznia 2014

Ten "Wyzwałaś go od kretynów i baranów."

  Czułam się nijako. Kilka razy się budziłam, zaraz znowu kładłam się spać. Bolały mnie żebra od kaszlu, miałam zatkany noc i było mi zimno. Poza tym nie widziałam tu nikogo z kim mogłabym porozmawiać. Nie wiem co się dzieje z Simonem. Czy żyje czy...nie. 
-Jest tu ktoś?- chciałam zawołać, ale wyszedł tylko szept. Odkaszlnęłam i spróbowałam znowu. Tym razem wyszło troszkę głośniej, lecz niewiele. Zirytowało mnie to i walnęłam ręką o łóżko. Zaskrzypiało. 
-O widzę, że już ci lepiej- powiedział kobiecy głos. Odwróciłam się w tamtą stronę i zobaczyłam pielęgniarkę.- Nie ruszaj się. Muszę zrobić ci kilka badań. 
Leżałam w spokoju i na myśl nachodziło mnie kilka pytań.
-Gdzie jestem?- zapytałam jak już skończyła.
-W szpitalu. Jestem ciekawa jak to się stało, że byłaś w tak krytycznym stanie. Nikt mi nie powiedział.- oburzyła się- Przepraszam. Jestem Nina. Zajmuję się tobą odkąd tu trafiłaś.
-Co o mnie wiesz?- wychrypiałam- Mogę coś do picia?
Podała mi szklankę z wodą.
-Niewiele. Wiem, że nazywasz się Katty i mieszkasz w domu dziecka. To trochę irytujące jak każdy wie co się stało, a ja nie.
-No co pani nie powie- powiedziałam z przekąsem. Strasznie dużo gada. Już mam jej dość. 
-Wiesz przez te kilka dni próbowałam podpytać na ten temat, ale nic się nie dowiedziałam.
-Możesz zawiadomić kogoś ze znajomych albo lekarza?
-Już idę- powiedziała szybko i wyszła. Cisza jaka nastała przez te 5 minut była niedozniesienia. Mimo wszystko wolałam jak ktoś mówi. 
-Zawiadomiłam twojego opiekuna. Przyjedzie najszybciej jak umie.- w drzwiach pojawiła się Nina. W głowie miałam jeszcze jedno, ważne pytanie.
-Hm, słyszałaś coś o Simonie Fallover?- zapytałam. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. Chciałam usłyszeć odpowiedź, ale z drugiej strony bałam się jej.
-Przykro mi. Nie słyszałam. Mogę poszperać w papierach. 
"Nie słyszałam. Nie słyszałam. Nie słyszałam" głos Niny rozsadzał mi głowę. Przecież to może oznaczać tylko jedno...Simon. Mój przyjaciel, który jako jedyny pierwszy się do mnie odezwał. Poczułam jak po moich policzkach spływają łzy. 
-Eeej nie płacz.- podeszła do mnie Nina i poczułam jak głaszcze mnie po ramieniu.- Jestem młodą pielęgniarką i straszną plotkarą. Często mi nie mówią pewnych rzeczy, a jestem tu zatrudniona tylko dlatego, że pracuje tu mój wujek.  Nie martw się, wykształcenie mam.
-Ale z ciebie gaduła- powiedziałam przez łzy. Otarłam je. /Kurcze, ale ze mnie debil. Jak mogę myśleć, że on nie żyje!/ Walnęłam się dłonią w głowę. Zaśmiałam się.
-Wszystko w porządku?- zapytała Nina- Najpierw płaczesz, walisz się w głowę, a teraz się śmiejesz...
-Dzień dobry- usłyszałam głos Carla.
-Dzień dobry, a pan to kto?
-Opiekun Katty.- powiedział podchodząc do mnie.- Możesz zostawić nas samych?
Nina spojrzała na mnie, kiwnęłam głową i wyszła.
-Carl, jak dobrze cię widzieć.
-Nawet nie wiesz jak ja się cieszę, że w końcu kontaktujesz- westchnął ciężko.
-Nie rozumiem.- mruknęłam marszcząc brwi.
-Nie wierzę, że nie pamiętasz. Przez dwa dni nocami krzyczałaś i zrywałaś się z łóżka z płaczem. Dniami się do nikogo nie odzywałaś. Lekarze mówili, że to chwilowe i ci przejdzie. Nie chciałem im wierzyć, ale jednak to prawda.
-Wow. Jestem psychiczna.
-Widzę, że żarty też ci się trzymają- powiedział ze śmiechem Carl.
-Lepiej opowiedz co się działo jak mnie nie było. Od początku. Odkąd Louis mnie zabrał z dachu.
-Hmm...wciągnęliśmy Simona na górę razem z grupą ratowniczą. Natychmiastowa reanimacja i ogrzanie ciała. Wszystko działo się błyskawicznie. Zawieźliśmy nieprzytomną ciebie i Simona do szpitala. Przez kilka godzin trwały badania. Okropnie długie godziny.- przeczesał ręką włosy i kontynuował- Muszę powiedzieć, że twarda bestia z tego Simona. Połamał kilka żeber i rękę, wyziębił organizm, ale żyje.- Carl uśmiechnął się zakłopotany.- Jako tako, że masz zrytą psychikę. Przeszłaś to o wiele trudniej. 
-Dzięki- pociągnęłam nosem.
-Taka prawda, Kat. Żebyś uwierzyła w moje słowa możesz nawet zaraz odwiedzić Simona.
-Jest tutaj?!
-Jasne. Tylko czekaj, czekaj nie tak szybko. Nie możesz tak wstać najpierw coś zjedz.
***
  Nie było tak źle jak mogłoby się spodziewać. Trochę zakręciło się w głowie. Szczegół. 
-Gotowa?- spytał Carl przed drzwiami do sali. Siedziałam na wózku i patrzyłam na wszystko z dołu. Nie pozwolili mi iść samej. 
-Tak.- kiwnęłam głową. Carl powoli otworzył drzwi i moim oczom ukazało się dwa łóżka. Na jednym siedział chłopak ze złamaną nogą, a na drugim leżał Simon. Odwrócony do nas tyłem. 
-Cii, proszę nie budźcie go- wyszeptał chłopak.- Przed chwilą zasnął. 
Odepchnęłam się rękoma na wózku inwalidzkim i podjechałam do jego łóżka tak żebym widziała jego twarz. Musiał mieć niespokojny sen. Miał zmarszczone brwi i zaciśnięte usta. Poza tym wyglądał prawie tak samo. Nie licząc kilku siniaków. Przyglądałam się jego oczom i w pewnym momencie je otworzył. Przestraszyłam się i odepchnęło mną do tyłu. Szybko się pozbierałam.
-Cześć Simon- powiedziałam. 
-Simon? Kto to?- mruknął- A ty kim jesteś?
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na Carla, który w najlepsze rozmawiał z chłopakiem obok. 
-Eee- zaczęłam zakłopotana. W moich oczach znowu zaczęły zbierać się łzy.
-Eej Katty...nie płacz- wyszeptał Simon wyciągając dłoń do mojej twarzy. /Zaraz, zaraz. Czy on powiedział "Katty"/
-Simooon?
-Dobra masz mnie! Żartowałem- uśmiechnął się- Wiesz jak mi tu brakuje żartów.
-Fkdncjd idiota- tylko tyle zdołałam wydusić. Simon ścisnął moją dłoń i znowu się uśmiechnął.
-Dziękuję. Za wszystko.- wyszeptał.
-Nigdy więcej tego nie rób.
***
  Pół godziny później musiałam wrócić do swojej sali. Wszystkie badania wyszły dobrze. Lekarz powiedział, że już jutro rano dostanę wypis ze szpitala. Czas dłużył się niemiłosiernie. Odkąd Carl sobie poszedł nikt do mnie nie zajrzał. Nuda, nuda, nuda. Nawet nie mogłam wstać. Zabronili mi się przemęczać, więc siedziałam i leżałam patrząc w okno. Kompletny brak zajęcia. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam. 
Obudziłam się następnego dnia rano. Akurat było śniadanie. Pozwolili mi wstać do stolika i zjeść. Moje pierwsze kroki od kilku dni. Hurra ja! Posiłek zjadłam ze smakiem. Nic mi już nie przeszkadzało. Wydaje mi się, że zbyt szybko dochodzę do siebie, ale lekarz.twierdzi, że wszystko jest w porządku. Nie będę się sprzeczać. Godzinę po śniadaniu dostałam wypis i zjawił si Carl. Zabrał kilka moich rzeczy, a później przyszedł po mnie.
-A Simon nie wraca?- zapytałam w drodze do samochodu.
-Jeszcze zostanie kilka dni na obserwację czy nic mu się w środku nie zrobiło i czy dobrze goją się żebra. Nie martw się wyjdzie z tego.
Wsiadłam na przód samochodu i zapięłam pasy. Pomyślałam co robiła reszta moich znajomych i raptem na coś wpadłam.
-Ktoś mnie jeszcze odwiedził jak byłam w stanie...psychicznym?- spytałam.
-Louis. Wyzwałaś go od kretynów i baranów.- powiedział jednym tchem.
-Serio?
-Nie.- uśmiechnął się- Ale Louis był u ciebie. Razem ze swoją mamą. 
-Jaki dzisiaj dzień tygodnia?
-Piątek.
-Okej to zdążę go złapać w szkole- powiedziałam pod nosem.
-O nie, nie. Masz odpoczywać. Jak coś to mogę go zawołać do twojego pokoju.
-No dobrze. Właśnie, co z Angie?
/Zupełnie wyleciała mi z głowy. Przecież miała mieć operację!/
-Trzyma się świetnie, ale operacja się nie udała- wyczułam smutek w głosie Carla. Czasami zastanawiam się czy Angela nie jest mu obojętna.- Jest jeszcze szansa. Tyle, że potrzeba dużo kasy. Ośrodek dołoży się, ale to i tak będzie za mało.
-Przydałaby się jakaś zbiórka- mruknęłam.
-Oo taak. Tylko jaka.
  Resztę drogi pokonaliśmy w milczeniu. Wysiadając z samochodu wpadłam na pomysł.
-Wiem! Urządzimy koncert. Może są jakieś ukryte talenty muzyczne?
-Dobra myśl.- zgodził się Carl.- Nate może coś zagra na gitarze. Jest świetny w tym co robi. Resztę się ogłosi.
-Ok. Pójdę do pokoju, a ty zawołaj Louisa.
-Poradzisz sobie?
-Jasne.
  Ruszyłam do schodów i z trudem się po nich wdrapałam. Jednak 3 dni bez ruchu robią swoje. Po drodze spotkałam Stevie. Minęła mnie bez słowa. Dziwne. Dotarłam do pokoju i rzuciłam się na łóżku. Sapałam jak koń po wyścigu. Brak kondycji, a to peszek. Chwilę później usłyszałam pukanie do drzwi. 
-Proszę- powiedziałam. W progu pojawił się Louis z rumieńcami. Pewnie biegł.
-Cześć Kat. Miło ciebie widzieć.
-Lou...ja, ja...dziękuję za wszystko.- wydukałam. Louis podszedł do mnie i przytulił. Staliśmy tak przez kilka minut. 
-No, no- cmoknęła zadowolona Angela- Czy ja dobrze czuję? Jest tu moja Katty i Louis?
Oderwaliśmy się od siebie zapominając, że Angie nie widzi. Rzuciłam się na nią tuląc ją mocno.
-Jak się czujesz?- wyszeptałam.
-Nnie mmmogę odychać- odepchnęła mnie i zaczęła się śmiać. Dobry nastrój udzielił się także mi. Lou spojrzał na nas rozbawiony.
-Pamiętasz jak chciałem z tobą pogadać?- spytał. Przypomniałam sobie pytanie na karteczce. Przytaknęłam.- Chciałem spytać czemu nie ma Angeli- uśmiechnął się, a ja martwiłam się, że to coś poważnego. Czułam się szczęśliwa. Wiedziałam, że Simon wróci jutro i będę mogła z nim pogadać.




Hej, hej. Kolejny rozdział za nami. Jest jaki jest, ale chyba dłuższy niż poprzedni c'nie?
Dzisiaj tylko jedno pytanie. Lepiej czyta się Wam jak są większe litery czy mniejsze?
Dziękuję za komentarze :3
Pozdrawiam Tia ;*

sobota, 18 stycznia 2014

Nine "Raz jest z górki, a raz pod górkę."

  /Dobra, spokojnie, Katty ogarnij się! To nic złego...tylko chłopak chce pogadać./ Lekcja dłużyła się. Coraz zerkałam w stronę Louisa. Siedział przygarbiony i miał słuchawki w uszach. Wcale się z tym nie ukrywał. Za nim siedział Nathaniel i z nudów podrzucał długopis.
-...to może ktoś rozwiąże te równanie?- usłyszałam głos nauczycielki od matmy. Niezbyt skupiałam się na lekcji. Wałkowaliśmy ten temat od kilku dni.- Może Louis?- zapytała patrząc na niego wyczekująco. Nate dźgnął go długopisem w plecy, natychmiast się wyprostował i spojrzał na niego morderczym wzrokiem. Poruszył ustami, ale nie usłyszałam co powiedział. Nathan tylko wskazał głową tablicę.
-No, Lorette- zaczęła pani Triqupey- Zobaczymy jak sobie radzisz z matematyki. Do tablicy!
Z ociąganiem podniósł się. Oczywiście żeby to zrobił jak uczeń, ale nie. On wolał najpierw odsunąć ławkę, a później sobie wyszedł odstawiając mebel na miejsce. Podszedł wolnym krokiem do tablicy na przodzie klasy. Wziął gąbkę i starł przykład, który miał wykonać.
-Co ty zrobiłeś? Miałeś rozwiązać ten przykład!- nauczycielka starała się być cierpliwa i miła dla nowego ucznia, ale było jej ciężko.
-Ooo to ja miałem to rozwiązać?- zapytał Louis z udawanym smutkiem. Uśmiechnęłam się pod nosem. Dobre zagranie na zyskanie czasu. Pani westchnęła i na nowo podyktowała przykład. Zrobiła to szybko nie patrząc czy Louis zapisuje. Jasne, że nie pisał.
-Człowieku, zlituj się- załamała ręce o ciężko opadła na krzesło przy biurku. W końcu po jakimś czasie przykład widniał na tablicy.
-RAA!- wrzasnął Simon, wszyscy spojrzeli na niego- Patrzcie na okno- wskazał palcem. Powiodłam wzrokiem razem z resztą w tamtym kierunku. W jednej chwili zobaczyłam jak szyba pęka i rozpada się na wszystkie strony, a w drugiej krzyk. Kogo? Nie wiem. Skuliłam się pod ławką. Wszystko ucichło. Podniosłam głowę i zobaczyłam, że inni robią to samo. Koło mnie leżało mnóstwo odłamków szkła. Miałam szczęście, że nie siedziałam obok okna, tylko za nim, ale i tak było niebezpiecznie. Nauczycielka wydała kilka poleceń uczniom, którzy byli z przodu. Wyszli za drzwi.
-Ale jazda- szepnął za mną Louis.
-Jak ty się tu znalazłeś?!- zapytałam zszokowana. Ten tylko się uśmiechnął w odpowiedzi. Pomógł mi wstać. Zauważyłam krew na jego rękach.
-Krwawisz- powiedziałam wskazując czerwoną maź.
-Nie. Byłem zbyt daleko żeby mnie trafiło. To twoja krew.
Zerknęłam na swoje ręcę i dopiero teraz dotarło do mnie co się stało. Spojrzałam na swoje przedramiona, które były w krwi.
-Upss- wyrwało mi się. Wzruszyłam ramionami stwierdzając, że nic mi nie jest.
-Trzeba zaprowadzić do pielęgniarki tą panią- powiedział Louis wskazując na mnie.
-Jeszcze jest tu kilka osób. Zaprowadź ich- zarządziła nauczycielka po czym rozejrzała się- Gdzie Simon?
/Fakt. Nie widziałam go ani nie słyszałam odkąd rozbił szybę.../
-Ee Lou...- przerwałam widząc jego minę- Mogę tak do ciebie mówić? Lou?
-Eghm, taa.- podrapał się po skroni- Nikt tak do mnie nie mówi.
-To będę jedyna- uśmiechnęłam się- Ok, więc...czym rzucił Simon? Jak to się stało?- spytałam w drodze do gabinetu lekarskiego. Przed nami szły dwie dziewczyny.
-W sumie to i ja niewiele wiem, stałem tyłem- wzruszył ramionami.
-Już kiedyś to się zdarzylo, ale okno było otwarte- powiedziała dziewczyna z przodu.- Kocha rzucać krzesłami- dodała sarkastycznie.
-To jego hobby- odezwała się druga z przekąsem. W tym momencie zadzwonił dzwonek i zmieszaliśmy się w tłum ludzi.
***
  Z bandażami na rękach w końcu mogłam wyjść i poszukać Simona. Bardzo się o niego martwiłam. Zostawiłam Louisa i poszłam po Nate'a.
-Który to pokój Simona?- zapytałam jak tylko go zobaczyłam. Wychodził akurat z łazienki.
-Chodź- mruknął idąc w stronę wyjścia.
-Mam złe przeczucia- szepnęłam.
-Nic mu nie będzie. Jego stąd nie wywalą. Jedynie mogą zawiesić w sprawach szkoły. Trochę głupio, że nie zaszliśmy po kurtki. Zamarzniesz w samej bluzie.
-Jak miło, że się martwisz, ale mam coś innego na głowie.
  Dotarliśmy na miejsce i szybko weszłam do środka. Pokój wyglądał jakby przeszło przez niego tornado. Rozejrzałam się i zobaczyłam przymknięte okno. Spojrzałam na Nate.
-Da się wejść na dach?- spytałam.
-Da, da. Na początku jest stromo, a później prosty dach. Całkiem przyjemnie się tam siedzi.
-Sprowadź Carla- powiedziałam przechodząc jedną nogą przez okno.
-Ej! Nie możesz tam wejść!- krzyknął za mną.
-Muszę sprawdzić!- odkrzyknęłam. Owiał mnie chłodny wiatr. To będzie cud jak zejdę stąd cała. Wspięłam się na mały murek i faktycznie dalej był prosty dach. Śmieszne jest to, że jak patrzy się na ośrodek z przodu widać przepiękną kamienicę z wysokim dachem. Cóż w tym skrzydle zainwestowali w prosty. Przynajmniej łatwo zobaczyłam postać stojącą niebezpiecznie blisko muru. Podbiegłam w tamtą stronę.
-Simon!- krzyknęłam przekrzykując wiatr. 
-Wyjdź!- nawet się nie odwrócił- Nie zbliżaj się, bo skoczę.
-Nie zrobisz tego!
-Jesteś pewna?! Moje życie jest do dupy...nawet nie wiem po co ci to mówię. Przecież jesteś nowa i mnie nie znasz.- w jego głosie słychać było ból.
-Chcę cię poznać. Dzięki tobie się tu odnalazłam.
-Bzdury!- wrzasnął. Z każdym krokiem byłam coraz bliżej niego. Cały czas Simon opowiadał jaki jest głupi, jak to jego rodzice go nie chcieli, w wieku 4 lat ogolił kota na łyso i ciągle mówił, że jego życie jest do bani.
-Słuchaj, Simon. Życie zawsze będzie ciężkie. Tylko raz jest z górki, a raz pod górkę. Musisz zwalczyć wszystkie napotkane przeszkody, aby stać się silniejszą osobą. Rozumiesz?-.wychrypiałam ostatnie pytanie. Od krzyczenia rozbolało mnie gardło. Nastąpiła chwila ciszy. Simon powoli prawie niezauważalnie pokiwał głową. Odwrócił się przodem do mnie i zobaczyłam jego twarz zalaną łzami. Dzielił nas jeden krok wystarczyło wyciągnąć rękę.
-Masz rację, Kat.- podniósł nogę i stracił równowagę. Przez chwilę łapał się powietrza, aż w końcu spadł. Usłyszałam wrzask. Dopiero później zorientowałam się, że to ja krzyczę. Padłam na kolana i poczołgałam się do muru. Spojrzałam w dół i zobaczyłam Simona, który leżał bokiem 3 metry dalej ode mnie. Wstrząsnęły mną dreszcze i poczułam czyjeś dłonie. Louis pomagał mi wstać.
-Zabierz ją stąd i ogrzej natychmiast- usłyszałam przez mgłę głos Carla. Kątem oka zobaczyłam grupę ratowniczą jak rozwijają sprzęt. Resztę pamiętam urywkami. Jakby ktoś ciachał nożyczkami kawałek papieru. Tak wyglądał mój mózg.


Jejeje skończyłam! 
Huehue to nie tak miało być, ale no cóż tak to jest jak zaczynam pisać u Oli w domu xd 
Macie może jakieś pytania?^^ Na wszystkie z chęcią odpowiem na tyle ile będę mogła :)

Zakładka "Bohaterzy" jest w naprawie chociaż już możecie zobaczyć jak wygląda Louis i Carl. Miało nie być więcej zdjęć bohaterów, ale oni są ważni i potrzebni.

Ten rozdział miał być dłuższy i mógłby, ale tak się fajnie skończyło i nie chciałam tego psuć. W następnym postaram się bardziej.

Dziękuję za komentarze te prywatne jak i te pod poprzednim rozdziałem :)
Tia.

sobota, 11 stycznia 2014

Eight "A ja Cię ciągle ratowałem..."

  Po krótkiej drzemce czułam się o wiele lepiej. Otworzyłam okno i poczułam świeży powiew wiatru na swojej twarzy. 
-Dość marudzenia i użalania się nad sobą- powiedziałam do siebie. Zamknęłam okno. Wsunęłam trampki na nogi i wyszłam na korytarz. Zerknęłam w prawo. Nie wiem co to miało być. Chyba Nate tworzy nowy taniec. Wybuchnęłam śmiechem. 
-Wyglądasz jak żaba, która nie umie tańczyć- podsumowałam.
-Serio? Czułem się jak ninja przemierzający po kryjomu ciche korytarze akademika.
-Wyczerpująca odpowiedź. 
-No hej! Przynajmniej się do mnie odezwałaś- rozłożył ręce w geście obrony. Podniósł nogę. Jeden, dwa, trzy kroki. 
-Chyba należą ci się wyjaśnienia co do ostatniego spotkania- zaczął- Zachowałem się jak ostatni kretyn i bardzo tego żałuję.
-Mhm. Kretyn to mało powiedziane.
-Tak! Wiem, że mogłem zrobić ci krzywdę. Przepraszam- wyszeptał. Spojrzałam na niego i ze zdziwieniem zauważyłam jego maślane oczka. /On naprawdę tego żałował.../ Przypomniałam sobie swoich dawnych przyjaciół. Żaden chłopak by się tak nie zachował.
-Collarge!- wzruszającą chwilę przerwał nam siwy gostek w zielonych ogrodniczkach.- Co robisz na tym piętrze? Ile razy ja mam powtarzać?
-Nate szedł właśnie ze mną na zajęcia dodatkowe. To moja wina, zatrzymałam go na chwilkę- odpowiedziałam za niego.
-Będę miał na was oko- wykonał gest pod tytułem "obserwuję cię". Przyłożył dwa palce do swoich oczu, a następnie wskazał na nas.- A teraz zmywać się stąd! 
-Wredny, stary dziad.- mruknął Nate schodząc po schodach.
-Idzie za nami.- szepnęłam. Zerknął przez ramię i ciężko westchnął. Resztę drogi pokonaliśmy w ciszy. Dopiero przy drzwiach do piwnicy zostaliśmy sami. 
-W końcu sobie poszedł- powiedział Nate. Weszliśmy do twierdzy, naszego własnego pomieszczenia. Nikogo tam nie było. Mimo wszystko dotarliśmy tu przed czasem jako pierwsi. Bez słowa przeszłam w około ścian.
-Do czego są te drzwi?- spytałam.
-W sumie to nie wiem.- podszedł i mocno pociągnął za klamkę. Zamknięte. Szarpnął jeszcze kilka razy. Bez powodzenia. Nate rozejrzał się. Wsunął rękę nad drzwiami i wyjął klucz.
-Skąd wiedziałeś?
-Nie wiedziałem.- uśmiechnął się i przekręcił zamek. Z hukiem otworzył metalowe drzwi. Zaczęliśmy kaszleć pod wpływem kurzu, którego tam było pełno. Wpadające światło oświetliło jakieś przedmioty czymś zasłonięte. Nate odkrył jedno z nich i naszym oczom ukazał się bęben. 
-Bęben?- zdziwiłam się. Odsłoniłam kolejne przedmioty.
-Ooo, to teraz wiem po co są tu dźwiękoszczelne ściany- mruknął Nathan oglądając instrumenty.- Perkusja, gitara akustyczna, elektryczna, basowa...klawisze, skrzypce, kontrabas- wyliczał- Niczego nie brakuje. Widocznie ktoś porzucił pracę w zespole. Popatrz- wyjął z kartonu tamburyno i zabrzdękał- Olle!
Zaśmiałam się. W kartonie były też inne przedmioty. Grzechotki i tak dalej. 
-To raczej nie był zespół rockowy- stwierdziłam- Skrzypce? Prędzej jakaś gra w teatrze.
-Trzeba spytać Carla, on wie wszystko.
-Mam wrażenie, że czegoś nam nie mówi.
-Katty, co masz na myśli?
-Nie wiem. Mam takie przeczucie.- powiedziałam oglądając klawisze. Nate wzruszył ramionami. Wziął do ręki zwykłą, czarną gitarę i brzdęknął struną. Próbował ją nastroić. Chwilę później usłyszałam roześmianą Angie w towarzystwie Simona i Jeny. Wyszłam im na powitanie.
-Co tam macie?- zapytał Simon patrząc na drzwi.
-Znaleźliśmy instrumenty.- odpowiedziałam. 
-Jakie instrumenty?- spytał Carl wchodząc z kubkiem parującej kawy. Zapach natychmiast rozniósł się po całej sali.
-Przeróżne od grzechotek zaczynając po fortepian kończąc!- krzyknął Nate- Znalazłem włącznik światła! Tylko ktoś zawinął żarówkę.
-Ja mam- powiedział spokojnie Simon.- O tu w kieszeni.- wyjął żarówkę. Spojrzeliśmy na niego zdziwieni.- Akurat wymieniałem w pokoju...
  Pół godziny później okazało się, że każdy odnalazł dla siebie odpowiedni instrument. 
-Zamiast rozmawiać dowiedziałem się pewnej rzeczy...moja grupa jest uzdolniona muzycznie- powiedział zadowolony Carl trzymając gitarę basową.- Miło było, ale musimy omówić kilka spraw. 
  Każdy znalazł sobie miejsce do siedzenia.
-Angela- zaczął Carl- Wiemy jak ważna jest dla ciebie operacja i mam nadzieję, że będziesz zadowolona. 
-Modlę się każdego wieczoru i staram się zapomnieć dzień, w którym miałam wypadek.- powiedziała ze spuszczoną głową.
-Na poprzednich zajęciach nie opowiedziałaś dlaczego trafiłaś do mojej grupy. Mogłabyś?- spytał Carl. Angela skinęła głową.
-Jestem tu odkąd pamiętam- westchnęła- Z tego co wiem znaleźli mnie w śmietniku. Chciałabym odnaleźć tę osobę, która uratowała mi życie.- odetchnęła głęboko i kontynuowała- W wieku 15 lat byłam głupia. Naiwnie sądziłam, że uda mi się wpasować w otoczenie. Razem z niby przyjaciółmi pojechałam na imprezę. Wszystko było cudnie. W drogę powrotną padał deszcz. Resztę pamiętam jak przez mgłę. Zwierzę. Poślizg. Niebo. Drzewo. Tyle zapamiętałam. Później nie widziałam nic tylko czarną pustkę, którą mam do tej pory.- Angela przestała na moment mówić. Zauważyłam, że nie tylko mnie wzruszyła jej historia.- Później byłam załamana faktem, że nie widzę. Robiłam różne głupstwa. Chciałam się zabić. 
-A ja cię ciągle ratowałem- wyszeptał Carl.
-Teraz ci za to dziękuję, ale wtedy ciebie nienawidziłam.
***
  Następnego dnia obudziłam się w lepszym nastroju, lecz ciągle zastanawia mnie jedna sprawa. /Co ukrywa Carl?/
Rozejrzałam się po pokoju, Angela jeszcze spała. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał 6.17. Próbowałam jeszcze zasnąć. Nic z tego. /Ok. Prawa, lewa, tyłek i... wstać./ Zaśmiałam się pod nosem. Coś czuję, że przede mną piękny poranek. Po cichu otworzyłam drzwi i poszłam do łazienki. Wróciłam czysta i pachnąca. 
-Cześć Katty- przywitała się Angela.
-Hej. Jak się czujesz?
-Strasznie się ciesze ale jednocześnie się boję. 
-Kiedy jedziesz?- zapytałam.
-Dzisiaj po śniadaniu, a jutro operacja...
***
   Siedziałam zamyślona i nie zważając na nic mazałam długopisem po zeszycie. Lekcja ciągnęła się strasznie długo.
-Pst- szepnął głos za mną, odwróciłam się i dostałam małą karteczkę zgiętą na pół.
-Od kogo?- poruszyłam ustami bezgłośnie. Dziewczyna wskazała ukradkiem Louisa siedzącego rząd dalej. Spojrzałam na niego. Nie patrzył w moją stronę. Rozwinęłam karteczkę, na której było nabazgrane kilka słów. Musiałam się skupić, aby rozczytać.
Musimy pogadać. 
Nie martw się to nic takiego ;)
Lou.
/Nie wiem czy mam się bać czy nie. W sumie to chyba nic strasznego nie mogło się stać./

Cześć wszystkim :) 
Krótki rozdział, ale jest i muszę powiedzieć, że mi się podoba.
Chyba nie jest tak źle? Jak myślicie?
Może domyślacie się co ukrywa Carl, albo o czym chce pogadać Louis? :p

Zmieniłam zdjęcie Katty, zerknijcie sobie do zakładki.

Rawrr dziękuję za motywację i komentarze :)
Natalio ty i te Twoje pomysły podsunęły mi pewne cuś xd
I na koniec moja Olgotwój pokój ma coś w sobie, 
że ciągle tam zaczynam pisanie kolejnych rozdziałów :D


sobota, 4 stycznia 2014

Seven "Czekaj, czekaj...cco?"

/Jasne, każdy marzy żeby spędzić wolną sobotę w szkole i to jeszcze z taką denerwującą osobą/
-Nate, weź się w końcu do roboty! Nie mam zamiaru spędzić tu całego dnia.
-Oj nie denerwuj się tak skarbie, bo zmarszczek dostaniesz-powiedział Nate uśmiechając się jak głupi.
-Collarge, nie dobijaj.
-Zauważyłaś jak Simon i Jena obściskiwali się w drodze powrotnej?
-Głupi jesteś. Może to ci się przyśniło?
-Nie no w samochodzie byłem zajęty obserwowaniem ciebie- puścił do mnie oczko. Zamoczyłam pędzel w farbie i machnęłam na ścianę. Los tak chciał, że farba rozleciała się na wszystkie strony i trafiła w Nate'a. Obserwowałam go z otwartą buzią. Zacisnął usta w wąską linię, starł rękawem bluzy plamę z policzka.
-Sorrki- mruknęłam.
-Zrobiłaś to specjalnie- syknął przez zaciśnięte zęby.
-Ni...-nie dokończyłam, Nate szedł w moją stronę. Natrafiłam na ścianę. Nie mam żadnej ucieczki. Już po mnie. Widziałam złość w jego oczach. Zacisnął pięść i uniósł ją w górę. Skuliłam się przed uderzeniem, zamknęłam oczy i czekałam na ból, lecz nic takiego nie nastąpiło. Otworzyłam oczy i zobaczyłam jak Nathan uderza w ścianę obok.
-Przepraszam- wyszeptał. Był cały roztrzęsiony. Niewiele myśląc podeszłam do niego i go przytuliłam. Spojrzałam mu głęboko w oczy, w których była rozpacz. 
-Co to było?
-Mów coś żebym się uspokoił- szepnął.
-Ee, od czego tu by zacząć. Ładną mamy pogodę, prawda? Dużo śniegu, podobasz mi się, pójdziemy lepić bałwana? Będzie super zabawa- /What?! Co ja powiedziałam. Może nie dosłyszał.../
-Czekaj, czekaj...cco?- odsunął się ode mnie i uważnie się przyjrzał. Poczułam jak moje policzki robią się czerwone.
-Pójdziemy razem lepić bałwana...?
-Mówisz, że ci się podobam?- przeczesał palcami swoje czarne włosy i zalotnie poruszył brwiami. Nie odpowiedziałam.- Powiedz to jeszcze raz, proszę...Katty się zakochała i to jeszcze we mnie. Kto by się spodziewał? Nie sądziłem, że jestem w twoim typie...- Nate dalej nadawał, ale przestałam go słuchać. Zrobiłam krok do przodu i dałam mu buziaka. Był zaskoczony ale po chwili wrócił do siebie.
-Mrrr- zamruczał obejmując moją twarz dłońmi. /O nie, nie, nie. Oooo zrobił to./ Poczułam jego usta na moich. 
-Ciota- powiedziałam pod nosem i odeszłam.
-Miło mi jestem Nate. Ejejej wracaj! Mamy jeszcze do pomalowania pół ściany!
-Masz problem.
-Nosz ku*wa! Chciałem dobrze.


***
/Niedziela jak niedziela. Minęła w spokoju. Przesiedziałam cały dzień czytając książkę. Nie licząc przerw na jedzenie. Staram się zapomnieć co zrobił Nate. Jak tylko zacznę o nim myśleć przypomina mi się smak jego ust...Kat! ogarnij się. Dość tego./
Weszłam właśnie do budynku szkoły i skierowałam się do szatni. Zostawiłam kurtkę i wbiegając po schodach zasapana dotarłam do szafki. Wyjęłam potrzebne rzeczy. Samotnie ruszyłam do klasy, w której miał być angielski. Usiadłam na ostatniej ławce. Do dzwonka było jeszcze kilka sekund. Odliczałam w myślach. /10, 9, 8...3, 2, 1... Drr! Mój koszmar się zaczął. Zawsze to ja padam ofiarą do tablicy i zostaję przepytywana./  Westchnęłam ciężko i poprawiłam się na krześle. Do klasy weszło kilka osób, później następni. Nikomu się nie spieszyło na lekcję angielskiego z panią Rotfeld.
-Szybko zajmujcie swoje miejsca i nie dyskutować.- walnęła czymś o biurko i nastąpiła cisza. Słychać było szum wiatru za oknem oraz nieliczne hałasy za drzwiami.- Nareszcie cisza i spokój- pani Rotfeld odetchnęła zamykając oczy. Cieszyły ją nasze blady, wystraszone twarze. Jestem tego pewna, że ma z tego jakąś satysfakcję. Usłyszałam cichutkie pukanie do drzwi. Po chwili weszła osoba, z którą spotkania nie mogłam się doczekać.
-Dzień dobry. Jestem Louis Lorette- powiedział do pani R.
-Tak, słyszałam o tobie. Siadaj.- machnęła lekceważąco ręką i odwróciła się do pisania tematu na tablicy. Louis rozejrzał się bezradnie dookoła sali. Wolne miejsce było koło mnie oraz obok kujona w okularach. Nikt z nim nie siedzi. Nazywają go Cienki Henry. Jest strasznie chudy, po prostu Cienki. Louis podszedł do mojej ławki i kiwnął głową na przywitanie. Pani R. tłumaczyła temat, gdy skończyła spytała czy nikt nie chciał by do odpowiedzi. Nikt się nie zgłosił.
-Może spytamy Henry'ego?- pani Rotfeld spojrzała na niego- A może pana Lorette?
Siedziałam jak na szpilkach starając opanować drżenie rąk.
-Ach tak, jeszcze Katherine- powiedziała z nutka wesołości w głosie- Hm to może...
-Zgłaszam się- przerwał jej Louis wstając z krzesła.
-Dobrze, niech będzie.
Do dzwonka zostały 3 minuty. Pani R. zadała kilka zagadnień z lekcji. Louis spojrzał na zegarek. Zwlekał z odpowiedzią. Kiedy została minuta odpowiedział bez problemu. Spojrzał wyzywająco na nauczycielkę, a ta zadała mu jeszcze kilka pytań. Lou nie pomylił się w niczym. Zadzwonił dzwonek i wszyscy ruszyli do wyjścia. Przy drzwiach zaczepiłam Louisa.
-Dzięki za uratowanie tyłka- mruknęłam- Żeby nie ty to znowu by mnie męczyła.
-Nie ma za co. Straszna z niej jędza.
-Mało powiedziane. Gdzie masz lekcje?
-Wf. Trafię sam.- uśmiechnął się i już go nie było.
  Jedna z wad tej szkoły: Strasznie krótkie przerwy między lekcjami. Jedynie jest godzina na lunch. Szybko ruszyłam ku schodom. Musiałam dojść na samą górę. Przy oknie stał Nate. Minęłam go bez słowa. 
  Lekcje dłużyły się, ale w końcu mogłam iść coś zjeść. Niestety szkolna stołówka nie była dla nas. Dom dziecka musiał iść do siebie. Po drodze spotkałam Jene. Razem doszłyśmy do drzwi od podwórka. Weszłyśmy do fortecy wieszając kurtki na wieszak. Dopiero teraz zwróciłam na wygląd Jeny. Była ubrana jak uczeń! W mundurku! Otworzyłam buzię ze zdziwienia.
-Ani słowa- ostrzegła- To przez Carla.
Otrząsnęłam się z osłupienia. Wzięłam jedzenie i usiadłam przy stoliku. Simon już tam był. Właśnie kończył jeść.
-Szybki jesteś.- zauważyłam.
-Mam coś do załatwienia.
  Simon wyszedł jakieś 5 minut temu, a ja siedziałam z Jeną i rozmawiałyśmy o niczym.
-Jak myślisz co będzie z Angie?- spytała niespodziewanie.
-Tak szczerze to nie mam pojęcia, ale boję się o nią.- odpowiedziałam.
-Jest w bezpiecznych rękach. Ech ja muszę lecieć.
-Do zobaczenia u Carla- mruknęłam.
  Grzebałam palcami w bułce. Oczywiście już jej nie zjem. Spojrzałam w okno. Biało. /W domu o tej porze ubieraliśmy choinkę, a ojciec oświetlałby dom lampkami. Pewnie bym uciekła od obowiązków jak zazwyczaj to robiłam...Ale domu już nie ma. Nie mogę o tym myśleć. Czas zapomnieć o tym co się wydarzyło./ Rozejrzałam się po sali i natknęłam się na wzrok Nathaniela. Natychmiast wstałam zbierając swoje śmieci. Nie patrząc na nic wyszłam na mroźne powietrze. Wróciłam do szkoły. Zostawiłam kurtkę i poczłapałam się na zajęcia. Simon gorączkowo krzątał się po sali. Przygotowywał COŚ. Nawet nie miałam ochoty zapytać o to. Zajęłam miejsce pod ścianą.
-Mam nadzieję, że nie spalę włosów chemikowi.
-Prędzej brwi, on nie ma zbyt dużo włosów na głowie- odezwałam się.
-No właśnie. Nie chcę go pozbawić tych ostatnich. Byłaby kaszatrofa.- zaśmiał się Simon.
Na szczęście projekt udał mu się znakomicie. Klasa była pod wrażeniem, że Simon niczego nie wysadził.
  Byłam kompletnie przybita. Sama nie wiem czym. Mam mętlik w głowie. Chcę jak najszybciej skończyć zajęcia dodatkowe z rysunku i rzucić się na łóżko.
-Witaj Katherine na swoich pierwszych zajęciach- przywitałam mnie kobieta w długich, siwych włosach. Mimo wieku trzymała się świetnie. Zauważyłam jej piękne rysy twarzy. Wyglądała na miłą osobę.
  Usiadłam przy jednej ze sztalug i zaczęłam wykonywać swoją pacę. Co prawda nie umiem rysować, ale po to są te zajęcia, aby się nauczyć. Przed nami stało krzesło, zwykłe drewniane. Każdy miał widział inną perspektywę. Skupiłam się i narysowałam kilka kresek. Tylko tyle. Pani Lilit ogłosiła koniec zajęć. /Czyżbym aż tak się zamyśliła, że umknęło mi gdzieś 60 minut?/ Pożegnałam się i wyszłam. Zaszłam do szafki po kilka książek. /Muszę się pouczyć./ powiedziałam do siebie w myślach choć dobrze wiedziałam, że tego nie zrobię. Przekręciłam zamek i mocno pociągnęłam. Na ziemię zleciała kartka papieru wyrwana z zeszytu. Rozwinęłam ją i przeczytałam:

"Czemu mnie unikasz?
Nate"

/Dobre pytanie.../


Zabijcie mnie ludzie, skrytykujcie za to co napisałam albo sama to zrobię!
Pierwszą część pomogła mi napisać Ola i chwała jej za to, bo nigdy bym nie zaczęła pisać.
Resztę pisałam sama. Masakra :/ Czuję się tak samo jak Katherine...przybita i nie wiem czemu :c

Pozdrawia smutna Tia...życzcie mi weny, bo mi jej brakuje :<